Kakao, cukier, czasem mleko i wanilia – niby nic. A jednak czekolada od wieków rozpala wyobraźnię i zmysły. Kojarzy się z rozkoszą, dekadencją, seksem. Ale też z beztroską, fantazją, dzieciństwem. Bohaterką filmową była nie raz.

Scenę, w której piękna Vianne, grana przez Juliette Binoche urządza swoją cukiernię w bajkowym, francuskim miasteczku w filmie Czekolada Lasse Hallströma (2000) pamiętają chyba wszyscy. Bohaterka tej adaptacji powieści Joanne Harris czekoladę zna na wylot, przypisuje jej magiczną moc ratowania związków („Nie widziała pani mojego męża” – nie dowierza jedna z klientek. „A pani nie próbowała jeszcze tych czekoladek” – przekonuje Vianne), a jej smak uważa wręcz za klucz do ludzkiego charakteru. „Spróbuj, to twoje ulubione” – mówi, podając klientom czarodziejskie pralinki. Dopiero przystojny cygan Roux (Johnny Depp) stawia jej opór, okazuje się tajemnicą. Jego ulubionej czekoladki Vianne nie potrafi odgadnąć – tak jak nie potrafi przejrzeć jego duszy.
Kobieta swoje słodkie czary odprawia w czasie Wielkiego Postu, co budzi niechęć religijnych mieszkańców miasta, postulujących umartwianie się, i strzegących surowej moralności. Kolorowe sukienki i kakaowe trufle Vianne uznają oni za przeszkodę na drodze do zbawienia, podobnie jak odrzucający rozkosze stołu, protestanccy Duńczycy ze słynnej Uczty Babette. Słodycze są w Czekoladzie przede wszystkim symbolem buntu przeciwko skostniałym, małomiasteczkowym zasadom, bezcelowej, religijnej ascezie, a nawet – jak w przypadku chorej na cukrzycę bohaterki, granej przez Judi Dench – wyzwaniem rzuconym śmierci. To jedno z najważniejszych znaczeń, nadawanych czekoladzie: symbolizuje ona radość życia, to, co w nim najpiękniejsze, jego słodki smak. I, przede wszystkim, cielesne przyjemności. Czekolada jest zmysłowa: trudno przecież wyobrazić sobie coś seksowniejszego od oblizującego z niej palce Johnny’ego Deppa.
Ten gest stał się zresztą swoistym synonimem tego, co nazywa się czasem food porn, czyli takiego sposobu przedstawienia jedzenia – najczęściej pełnego cukru, tłuszczu i kalorii (czekolada spełnia, co jasne, wszystkie te kryteria) – który czyni z niego obiekt pożądania, a wręcz substytut seksualnej rozkoszy. Nigella Lawson zasłynęła przecież nie tylko przepisami, ale też swoją urodą i ekranową obecnością, na którą składało się, prócz znaczących mrugnięć w stronę kamery i uwodzicielskich uśmiechów, także oblizywanie palców z gęstego, lśniącego czekoladowego sosu. Także wgryzanie się w czekoladowe batony, o budzącym konkretne skojarzenia kształcie, bywa na ekranie gestem wręcz nieprzyzwoitym, jak w całej gamie reklam – od ocenzurowanego w latach sześćdziesiątych filmiku, na którym aktorka niemalże robi fellatio batonikowi Cadbury’s Flake aż po niedawną reklamę Kinder Bueno z piękną dziewczyną i seksownym wampirem. To powiązanie czekolady i seksu prowadzi czasem do efektów kuriozalnych – Cadbury’s postanowił raz promować nadziewane kremem jajka filmikiem, w którym czekoladki kopulowały, a na koniec jedna pękała, oblewając drugą żółtawą mazią – stanowi jednak oczywiste skojarzenie.

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy na ekranach triumfy święcił słodki film Hallströma, przemknął przez nie obraz o podobnym tytule, lecz zgoła innej atmosferze – thriller Claude’a Chabrola Gorzka czekolada (Merci pour le chocolat, 2000) z Isabelle Huppert w roli głównej. Dostrzegając ten zbieg okoliczności, krytycy pisali wtedy, że filmy te da się porównać do mlecznej i gorzkiej czekolady – ta pierwsza jest popularna, zwłaszcza wśród dzieci, ale dla prawdziwych koneserów liczy się tylko ta druga, wytrawna i ciemna. Wytrawny i ciemny był też film Chabrola, utrzymana w stylu Hitchcocka opowieść o wybitnym pianiście i jego tajemniczej żonie, właścicielce firmy produkującej czekoladę w Lozannie, która do filiżanek pełnych dekadenckiego napoju dodaje truciznę.
Nieumiarkowanie w jedzeniu słodyczy może się źle skończyć, a czekolada potrafi nawet stać się narzędziem tortur, jak w słynnej scenie z filmu Danny’ego De Vito Matylda, nakręconego w 1996 roku na podstawie powieści Roalda Dahla, w której jeden z bohaterów, pulchny chłopiec o nazwisku Bruce Bogtrotter, zostaje oskarżony o kradzież kawałka ciasta przez okrutną dyrektorkę szkoły Agathę Trunchbull. Nauczycielka każe zebrać się na sali wszystkim uczniom, żeby upokorzyć Bruce’a na ich oczach, zmuszając go do zjedzenia ogromnego, słodkiego, ociekającego czekoladą tortu. Chłopak męczy się i poci, bliski mdłości, ale wtedy wszyscy koledzy zaczynają kibicować mu gorąco, klaskać i wiwatować na jego cześć. Udaje mu się dokończyć, ale można domyślić się bez trudu, że na słodycze długo nie będzie miał ochoty.

Znacznie przyjemniejsze doświadczenia czekają tytułowego bohatera innej powieści Dahla, Charlie i Fabryka Czekolady, która sfilmowana została dwukrotnie: w 1971 roku przez Mela Stuarta (pod tytułem Willy Wonka i Fabryka Czekolady) i w 2005 roku przez Tima Burtona. Inspiracją dla opowieści Dahla była obserwacja pracy firm produkujących czekoladę w czasach jego młodości: w latach dwudziestych największymi przedsiębiorstwami tego sektora w Wielkiej Brytanii były Cadbury i Rowntree’s, które ostro konkurowały, między innymi wysyłając do siebie nawzajem szpiegów, mających odkryć sekrety produkcji słodyczy. Ta aura tajemnicy, a także działające na dziecięcą wyobraźnię, wielkie maszyny, posłużyły autorowi jako podstawa dla stworzenia niesamowitej, kolorowej fabryki Willy’ego Wonki, którą zwiedza piątka zwycięzców zorganizowanego przez firmę konkursu. Jednym z nich jest ubogi Charlie Bucket, jedyny spośród gości, który imponuje właścicielowi swoją skromnością i zdolnością do opierania się pokusom. I podczas gdy inne dzieci poddane zostają dość okrutnym karom za swoją chciwość i obżarstwo, chłopiec zostaje przez Wonkę ogłoszony spadkobiercą i otrzymuje szansę na lepsze życie.
Wspomnienie czarodziejskiej fabryki Willy’ego Wonki i obrazy niezwykłych słodyczy pozostają żywe w amerykańskiej wyobraźni, na co dowodem nie tylko niedawna ekranizacja (w której główną rolę zagrał Johnny Depp, jak widać mocno związany ze smakiem czekolady), ale też choćby współczesne programy kulinarne. W jednym z odcinków serii Top Chef: Just Desserts (spin-offa programu Top Chef, w którym rywalizują cukiernicy) uczestnicy mieli za zadanie odtworzyć słodki świat z opowieści Dahla. Makaroniki z dżemem i masłem orzechowym, zakopane w czekoladowej ziemi ciastka w kształcie marchewek, jadalna tapeta, gigantyczne żelkowe misie, wreszcie – wielka czekoladowa fontanna, które stworzyli, były nie tylko cukierniczym wyzwaniem, ale też prezentem dla obsady filmu z 1971 roku z okazji czterdziestolecia jego powstania.

Czekolada pojawia się w filmach także w znacznie mniej dosłownych kontekstach i metaforycznym znaczeniu. Choć my znamy książkę meksykańskiej pisarki Laury Esquivel i dokonaną przez jej męża Alfonsa Arau ekranizację powieści jako Przepiórki w płatkach róży, ich oryginalny tytuł brzmi Como agua para chocolate, co dosłownie oznacza „jak woda na czekoladę”. By czekolada rozpuściła się, woda musi być gorąca, a ukrop – a w konsekwencji hiszpański idiom – oznaczać może bądź wściekłość, bądź pożądanie. Główni bohaterowie, Tita i Pedro są w sobie namiętnie zakochani, ale jednocześnie pełni złości na świat, który nie pozwala ich miłości się spełnić – zgodnie z rodzinną tradycją Tita, jako najmłodsza z córek, ma bowiem zrezygnować z zamążpójścia i opiekować się matką do jej śmierci. Nieszczęśliwa, spełnia się kulinarnie, przygotowując między innymi przepiórki, które dały tytuł polskiej wersji.
Innym ważnym filmem z hiszpańskiego kręgu językowego są nominowane w 1993 roku do Oskara, meksykańsko-kubańskie Truskawki i czekolada (Fresa y chocolate) Tomása Gutiérreza Alei i Juana Carlosa Tabío. Ta rozgrywająca się w Hawanie opowieść o niespodziewanym i stabuizowanym związku dwóch mężczyzn, zawdzięcza swój tytuł sposobowi, w jaki jeden z nich rozpoznał, że drugi jest homoseksualistą: chłopak, zamiast zamówić popularne lody czekoladowe, wybrał truskawkowe, co było decyzją na tyle niecodzienną, że dowodziło niekonwencjonalności w innych dziedzinach życia.
Wreszcie, kilka włoskich z kolei śladów, które dowodzą, że czekolada bywa sprawą polityczną. Film Franco Brusatiego Chleb i czekolada (Pane e cioccolata, 1973) z Nino Manfredim w roli głównej, to słodko-gorzka opowieść włoskim imigrancie w Szwajcarii, który próbuje znaleźć pracę i zachować godność jako jeden z wielu ubogich i niepożądanych przybyszy pośród burżuazyjnego społeczeństwa. Tytuł dobitnie odzwierciedla tu różnicę między dwiema grupami społecznymi – bogatymi Szwajcarami, którzy czekoladę mogą jeść dla przyjemności i ledwie wiążącymi koniec z końcem imigrantami, którzy chleb jedzą, żeby przeżyć. Nie był to jedyny przypadek, gdy szwajcarską czekoladę przedstawiano jako przedmiot burżuazyjnego luksusu, choć zaproponowane przez włoskiego satyryka i piosenkarza Giorgio Gabera w piosence Destra Sinistra rozpoznanie, jakoby była ona prawicowa w odróżnieniu od lewicowej Nutelli, jest jedynie żartem, mającym obnażyć absurdalność politycznych etykietek i podziałów.
Stworzony w latach sześćdziesiątych przez firmę Ferrero krem rzeczywiście miał być jednak odpowiedzią na imperialistyczne, amerykańskie masło orzechowe. Nazwa, w której do angielskiego „nut” dodano arcywłoską końcówkę „-ella” to dziś jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek, z której Włosi są na tyle dumni, że piszą o niej naukowe teksty i – a jakże – pokazują w filmach. Największym chyba wielbicielem Nutelli jest Nanni Moretti, który w filmie Bianca z 1984 roku zaprezentował widzom największy chyba słój orzechowo-czekoladowego kremu, jaki kiedykolwiek pojawił się na ekranie. Jego bohater Michele, neurotyk przypominający nieco postaci Woody’ego Allena, budzi się w środku nocy i próbuje poprawić sobie humor, grubo smarując Nutellą wielkie pajdy chleba.

Słodycze pocieszają też wiele filmowych i serialowych bohaterek „mlecznych” komedii romantycznych: Bridget Jones topiła smutki w winie i ciastkach, Magda M. zajadała się lodami z popcornem, nikt jednak tak dosłownie nie zastąpił seksu czekoladą jak rudowłosa Miranda Hobbes z kultowego Seksu w wielkim mieście. Gdy wyzwolona prawniczka trafia na „seksualną pustynię”, na której brakuje jakichkolwiek interesujących mężczyzn, szuka alternatywnego sposobu na sprawienie sobie przyjemności. Faza czekoladowa kończy się niestrawnością: Miranda wpierw zajada się brownie, które – wyjątkowo, bo bohaterki serialu rzadko oddawały się pichceniu – sama przyrządza z gotowej mieszanki, potem, nękana wyrzutami sumienia, wyrzuca je do śmieci, wreszcie, w desperacji, wyciąga kawałek z kosza. I dzwoni do Carrie, by poinformować ją, że „jej dobra przyjaciółka właśnie wyjada ciasto ze śmietnika i że ta informacja z pewnością jej się przyda, gdy będzie zapisywać ją do kliniki psychiatrycznej”.
Tak to właśnie z czekoladą jest: stanowi przedmiot pożądania i potrafi sprawić ogromną przyjemność, spożyta w nadmiarze powoduje jednak mdłości. Słodycz należy sobie dawkować – dotyczy to nie tylko jedzenia, ale i filmowych opowieści. Mocne, czekoladowe „espresso” budzi rozkosz, ale już wyjadane ze śmietnika ciasto z kremem – tylko wyrzuty sumienia.