O koktajlach i pisarzach

Że literatura lubi się napić, nie trzeba chyba przekonywać nikogo. Że alkohol lubi poczytać – choć dla pisarzy miewa to skutki opłakane – również wydaje się oczywiste. Wysokoprocentowe natchnienie towarzyszy literatom jak świat światem, a ci odwdzięczają się, sławiąc jego walory: Trzeba być wciąż pijanym. To cały sekret; w tym tkwi wszystko – pisał Baudelaire w Paryskim Spleenie. Pili Bukowski, Kerouac, Lowry i Amis, pili Hłasko, Wojaczek, Broniewski i Pilch.

Prawie wszyscy pili, piją lub pić będą, nie będę jednak opowiadać o zgubnych skutkach spożywania hektolitrów wina i galonów wódki, lecz o nieco bardziej wyrafinowanych sposobach na literacką wenę. Sztuka komponowania koktajli nie jest prosta, przynajmniej kilku jednak pisarzy osiągnęło w niej – na kartach swoich książek i w rzeczywistości – maestrię niemal równą tej, z jaką komponowali słowa.

ŚMIERĆ PO POŁUDNIU

Wlać miarkę absyntu do kieliszka do szampana. Dodawać zmrożonego szampana, tak by płyn stał się opalizujący i mleczny. Powoli wypić od trzech do pięciu koktajli.

Ernest Hemingway

Prawdopodobnie pierwszym nazwiskiem, jakie przychodzi do głowy, gdy myśli się o pisarzach i koktajlach jednocześnie, jest Ernest Hemingway. Autora Komu bije dzwon wiąże się z przynajmniej kilkoma alkoholowymi napojami, które wymyślił, pijał lub sławił. To, że w La Bodeguita del Medio w Hawanie pijał namiętnie słynne mojito, należy już do legendy pisarza, podobnie jak fakt, że do dziś na ścianie lokalu widnieją zapisane przez niego słowa My mojito in La Bodeguita, my daiquiri in El Floridita, co czyni bodegę jedną z atrakcji turystycznych stolicy Kuby. Mniej znany jest wymyślony przezeń przepis na opisaną powyżej mieszankę szampana z absyntem, której – podobnie jak swojej powieści z 1932 roku – nadał tytuł Death in the Afternoon, czyli Śmierć po południu. Dzisiaj koktajl ten jest znany również po prostu pod mianem Hemingway lub Hemingway Champagne, nie mógł jednak zyskać popularności w ojczyźnie pisarza, gdyż produkcja absyntu była tam zakazana od 1912 aż do 2007 roku. Powyższy przepis zawarty został w książeczce So Red the Nose or Breath in the Afternoon z roku 1935, w której znalazły się koktajle autorstwa trzydziestu bardziej lub – w większości – mniej znanych pisarzy. Nazwa koktajlu dość dobrze opisuje zawartość: można sobie wyobrazić, że pięć takich kieliszków, spożytych w leniwe popołudnie, rzeczywiście przenosi człowieka bliżej śmierci, choć, być może, jednocześnie bliżej nieba.

W książce Słońce też wschodzi, kluczową rolę pełni z kolei Jack Rose – koktajl z, podobnej nieco do calvadosu, jabłkowej brandy o nazwie applejack, grenadiny i soku z limonki. Istnieje kilka teorii dotyczących jego powstania, spośród których najbardziej ekscytująca mówi, że został on wynaleziony przez „Łysego” Jacka Rose, hazardzistę i znaną postać nowojorskiego półświatka początku XX wieku, a najbardziej prawdopodobna –  że chodzi po prostu o applejacka i o różowy kolor nadawany napojowi przez grenadinę. Niestety nic nie wiadomo o tym, by James Cameron inspirował się tym napojem, nadając imiona głównym bohaterom Titanica, choć pewnie takie skojarzenie mogłaby jego nazwa wywołać, pojawiając się dziś w karcie koktajl baru.

VESPER

Ian Fleming

Martini Dry — zadysponował. — Jedno. W głębszym kielichu do szampana.

Oui, monsieur.

Chwileczkę. Trzy miarki Gordona, jedna wódki, pół Kina Lillet. Dobrze wstrząsnąć, aż będzie lodowate, a potem włożyć dużą cienką skórkę z cytryny. Jasne?

Oczywiście, monsieur. — Barmanowi jakby się spodobał ten pomysł.

Rany, ale drink! — odezwał się Leiter. Bond się roześmiał.

Kiedy… ee… koncentruję się — wyjaśnił — nigdy nie piję przed kolacją więcej niż jednego. Ale musi być duży, bardzo mocny, bardzo zimny i solidnie przyrządzony. Nie znoszę niczego po troszku, zwłaszcza, jeżeli źle smakuje. Ten drink to mój wynalazek. Opatentuję go, jak tylko wymyślę dobrą nazwę.

Ian Fleming

Chociaż znany z filmów, wstrząśnięty, nie mieszany drink Jamesa Bonda to prostsze vodka martini, to właśnie dla wspomnianej w powyższym cytacie kombinacji ginu, wódki i, powstałego na bazie cytrusów i win, likieru Lillet, agent 007 wymyśla na kartach Casino Royale nazwę idealną: Vesper, od imienia swojej największej miłości, Vesper Lynd. Jest to pierwszy drink, jaki Bond zamawia na kartach powieści, zamawia go zresztą tylko ten jeden raz. Przez lata zapomniany, powrócił w ekranizacji powieści w 2006 roku. Grająca piękną Vesper Eva Green pyta w filmie Daniela Craiga, czy nazwał koktajl jej imieniem ze względu na gorzki posmak. Ten odpowiada, że chodziło mu raczej o to, że gdy się go raz spróbuje, nie chce się już pić nic innego. Jako że niebezpieczna, fascynująca agentka pozostaje największą miłością Bonda, po jej śmierci nie pije on już „jej” drinka, zadowalając się mniej skomplikowanymi dziewczynami i mniej skomplikowanym koktajlem. A Vesper Martini – poddane modyfikacjom, jako że firma Lillet przeformułowała recepturę swojego likieru – to dziś już klasyczna pozycja w kartach wielu barów, mająca w sobie elegancję, urok retro, goryczkę i posmak cytrusów.

GIMLET

Prawdziwy gimlet to gin pół na pół z sokiem limonkowym Rose’s i nic więcej. Martini przy tym wysiada.

Raymond Chandler

Słowa z Długiego pożegnania – wydanego zresztą w roku 1953, tym samym, w którym ukazało się Casino Royale – rzucają wyzwanie Bondowi. Philip Marlowe popija drink równie klasyczny i seksowny, co bondowskie martini i podobnie jak Vesper przez lata nieco zapomniany, dzisiaj wracający do łask na fali mody na retro: popijają go Don Draper w Mad Men i Julie Powell, mierząca się z przepisami Julii Child w filmie Julie & Julia.

Podobnie jak wiele innych, klasycznych koktajli, również i gimlet ma swoje legendy: jedna z nich głosi, że jego twórcą był admirał i chirurg Thomas D. Gimlette, który radził ponoć towarzyszom marynarzom dodawać do ginu chlust zdrowego soku z cytryny, by zapobiec szkorbutowi. I znów najbardziej prawdopodobna historia jest mniej malownicza, choć mówi coś o charakterze trunku: gimlet to bowiem po angielsku świderek, a kwaśny smak cytryny ma wywołać taki właśnie, „świdrujący” efekt. Niezwykle popularna wódka z sokiem cytrynowym i syropem cukrowym, które wspólnie zastępują słodzony sok Rose’s (z niejasnych dla autorki przyczyn nazywana w Polsce czasami „Uśmiechem Juranda”) to z kolei vodka gimlet (jeśli chcecie sprawdzić erudycję barmana, użyjcie tej nazwy następnym razem na imprezie).

MINT JULEP

Myśl zrodziła się z pomysłu Daisy, żeby wynająć pięć łazienek i wziąć zimną kąpiel, potem przybrała formę bardziej realną „jakiegoś miejsca”, gdzie można by się napić whisky z miętą i lodem.

F. Scott Fitzgerald

Żaden chyba drink nie miał tylu wielbicieli z literackiego panteonu sław, co mint julep – whiskey (najlepiej bourbon) z cukrem, lodem i świeżą miętą. W swojej pierwotnej wersji julab był bliskowschodnim napojem z wody i płatków róży, które – po migracji do Europy – zastąpione zostały przez liście mięty. Poddawany najróżniejszym alkoholowym eksperymentom, w towarzystwie dobrej, amerykańskiej whiskey zyskał swoją ostateczną formę i stał się ikonicznym drinkiem południa Stanów Zjednoczonych. Mint julep jest też symbolem słynnego wyścigu konnego Kentucky Derby, osławionego przez artykuł Huntera S. Thompsona Gonitwa Kentucky jest dekadencka i zdegenerowana, który stanowi pierwszy przykład subiektywnego reportażu w stylu gonzo. Opis gonitwy (Tysiące wrzeszczących, zataczających się chlorów, przegrywających coraz więcej pieniędzy, którym coraz bardziej skacze z tego powodu ciśnienie. Do popołudnia będą wlewać w siebie miętowe julepy obydwiema rękami i wymiotować na siebie nawzajem.) nieszczególnie zachęca do zapoznania się z tym klasycznym drinkiem, lepiej więc przenieśmy uwagę na innych wielbicieli julepów: Williama Faulknera i F. Scotta Fitzgeralda

Fitzgerald upamiętnił mint julep na kartach Wielkiego Gatsby’ego, powieści aż ociekającej alkoholem, w której jednak tylko dwa koktajle wymienione są z nazwy – gin rickey z ginu, limonki i wody gazowanej, i właśnie miętowy julep, popijany przez ukochaną Gatsby’ego, Daisy Buchanan.  Zabawne, jak bardzo czasy amerykańskiej prohibicji lat 20. i 30. kojarzą się z alkoholem: szalone lata dwudzieste, czas zadymionych barów, jazzu i sukienek z frędzlami fascynują do dzisiaj w serialu Boardwalk Empire i ekranizacji Gatsby’ego Baza Luhrmanna, a whiskey z lodem i kolorowe koktajle stanowią nieodzowny element dekadenckiego stylu życia gangsterów i bogaczy z epoki.

William Faulkner julepów w powieściach nie opisywał, za to spożywał je namiętnie: w odróżnieniu od większości nie stroniących od alkoholu pisarzy, pił ponoć także podczas pracy, tworząc czasem zdania tak barokowe, że sam nie był w stanie zrozumieć ich później na trzeźwo. Pisał nocami, zawsze mając przy sobie butelkę whiskey, a jego ulubionymi do niej dodatkami były właśnie lód, cukier i mięta. Drinki lubił pić ze zmrożonego, metalowego kubka (dziś jest on jednym z eksponatów w poświęconym mu muzeum w Rowan Oak, gdzie mieszkał przez ostatnie trzydzieści lat swojego życia) i twierdził, że nie ma na świecie takiej przypadłości, której nie uleczyłaby dobra whiskey, co jest o tyle proste, że „zła whiskey” to oksymoron, a jedne są po prostu lepsze od innych. To właśnie jego lakoniczny przepis na mint julep – whiskey + łyżeczka cukru + mięta + lód – najlepiej przyjąć za obowiązujący.

ALEXANDER COCKTAIL

Podejrzewam, że wolisz sherry, ale, mój drogi, nie będziesz pił sherry. Zamiast tego wypijesz tę cudowną mieszankę.

Co to jest?

Brandy Alexander. Nie smakuje ci? W takim razie wypiję za ciebie. Jeden… dwa… trzy… cztery.

Evelyn Waugh

Brandy Alexander to wariacja na temat Alexandra, drinka z ginu, likieru kakaowego i śmietanki, w której gin zastąpiono brandy. Powstała ponoć z okazji ślubu Marii Windsor i wicehrabiego Lascelles w 1922 roku. W Powrocie do Brideshead Evelyna Waugh cudowną, słodką mieszanką brandy, śmietanki i creme de cacao raczy się Anthony Blanche, przyjaciel głównych bohaterów z Oxfordu, ekstrawagancki homoseksualista. Wybór napitku wydaje się trafiony, trudno pewnie bowiem o koktajl bardziej rozkosznie dekadencki i mniej kojarzący się z twardym maczo.

Kremowa śmietanka, kakao  – najwłaściwiej byłoby zakwalifikować tę mieszankę jako deserową, choć można też pewnie nazwać ją „babską”. Film Blake’a Edwardsa Days of Wine and Roses dowodzi jednak, że to właśnie pozornie niewinna słodycz potrafi być najbardziej zwodnicza. W filmie tym, grany przez Jacka Lemmona alkoholik Joe Clay zakochuje się w uroczej sekretarce Kristen, która utrzymuje, że „nie lubi alkoholu, lubi za to czekoladę”. Od słodziutkich, kremowych drinków zaczyna się tragiczna opowieść o ich wspólnym uzależnieniu, które prowadzi do zguby. Nie zakładając nawet tak czarnego scenariusza, na Brandy Alexander i podobne, udające desery barmańskie kreacje należy uważać i zamiast zamawiać od razu cztery jak pan Blanche, traktować raczej jak czekoladkę po posiłku.

HERBATKA KISIELA

Zaleca się umiarkowane picie w domu, na łonie rodziny (wbrew rozpowszechnionej opinii nie uważam tego za coś godnego potępienia – przeciwnie – jest to bardzo szacowny i zagranicą rozpowszechniony zwyczaj – podtrzymuje spoistość rodziny). Dla zachowania stylu domowego dobrze jest wlewać wódkę do mocno ocukrzonej gorącej herbaty (mniej więcej 1/3 szklanki) – smakuje jak rum albo grog. Po takim ululaniu przyjemnie jest czytać książkę – człowiek czuje się jak w kinie.

Stefan Kisielewski

Powyższy przepis na drinka, słynną „herbatkę Kisiela”, zamieszczony przez Stefana Kisielewskiego w „Przekroju”, w felietonie z roku 1946, był w swojej epoce tworem wyjątkowym. Że Polacy pili – zarówno w życiu, jak i na kartach powieści – wątpliwości nie ma, wszyscy przecież wiemy, że książki Hłaski czy Tyrmanda aż ociekają procentami. Tyle tylko, że przez lat wiele Polska wódką i bimbrem stała; wino, a nawet piwo – występujące przecież w kulturze polskiej od średniowiecza –  rozpoznawane bywały jako obce kulturowo, a koktajli i drinków nie było, bo też niby z czego.  Dlatego też tym bardziej rewolucyjny był dziesięć lat późniejszy cykl tekstów pt. „Pijemy kogucie ogony”. Autorzy „Przekroju” propagowali w nim wino i koktajle zamiast czystej, jako alternatywy lżejsze, smaczniejsze i wolniej prowadzące do zguby. Na rynku pojawiły się zresztą w tym samym czasie „kolorowe” alkohole:  jałowcówka, śliwowica, jarzębiak, starka (zbożowa, tradycyjna wódka z północy Polski, pozwalająca w razie potrzeby zastąpić whiskey), gruzińskie koniaki, bułgarskie wina, wreszcie – po zwycięstwie rewolucji na Kubie – nawet rum, które pozwalają na kombinacje minimalnie bardziej interesujące od wódki z sokiem.

Prawda jest jednak taka, że i dziś – niemal sześćdziesiąt lat później – pijemy już mnóstwo piwa, sporo wina, ale wśród drinków czysta z sokiem lub colą – szczęśliwie już nie ze słodzoną herbatą – królować nie przestała. Są oczywiście Mohito, Cuba Libre, Krwawa Mary, gin z tonikiem i kilka jeszcze popularnych, klasycznych kombinacji, ale „kultura koktajli” rozprzestrzenia się w Polsce powoli, a bohaterowie polskich powieści raczą się głównie piwem, wódką lub, gdy aspirują do eleganckiego towarzystwa, dobrym winem. Za to „drinkom z palemką”, w których dekoracja ważniejsza jest niż zawartość, udało się nawet wkroczyć do polskiego imprezowego imaginarium, ale kojarzą się wyłącznie z obciachem, złą muzyką i brokatowymi tipsami.

Gimlet i julep to słowa w polskich knajpach używane nieczęsto, ale może właśnie szlachetnej, literackiej tradycji i kultowym serialom mogłoby udać się przekonać do nich klientów i barmanów. Że każdy facet chciałby się czasem poczuć jak James Bond jest jasne, ale też trochę już nudne. Dla odmiany na najbliższej imprezie mógłby spróbować poczuć się jak Philippe Marlowe, Don Draper albo nawet Anthony Blanche, zaczynając od właściwej zawartości kieliszka. Mógłby też skomponować drinka specjalnie dla swojej ukochanej – najlepiej z odrobiną goryczki i bez palemki.

(pierwsza wersja tekstu ukazała się w 2014 roku w nieistniejącym już magazynie Smak)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s