Okładka wydała mi się znajoma. I nic dziwnego: koło przedstawionego na niej punktu z kebabem przechodzę prawie codziennie.
Okazuje się, że jestem sąsiadką Krystiana Nowaka: robimy zakupy w tym samym „pasażu handlowym” przy osiedlu Marymont Ruda na warszawskich Bielanach. I chociaż sama nigdy nie byłam w opisywanym punkcie „Kebab i Pizza” (w ogóle, jako wegetarianka od lat dwudziestu, jestem w zasadzie kebabową dziewicą, z „kebabów” znam tylko falafle), od razu poczułam się jak w domu. Zresztą łączy mnie z autorem coś jeszcze – to on założył słynną, prześmiewczą stronę Zdelegalizować coaching i rozwój osobisty, a mnie w okresie „paraakademickim” zdarzało się o coachingu pisać, też raczej w duchu delegalizującym. To jednak reportaż na poważnie, bo kebab w Polsce to poważna sprawa.
Nie sądzę, by Mateusz Grzesiak czy Łukasz Jakóbiak, z których lubił drwić Nowak na swoim fanpage’u, raczyli się kebabem, daniem, jak mówi jeden z jego rozmówców, postrzeganym w Polsce jako „ze wszech miar obrzydliwie plebejskie”. W odróżnieniu od pizzy – którą podać można zawsze i wszędzie – czy dań kuchni wietnamskiej – które zyskały nową tożsamość i występują nie tylko w „chińskich budkach”, ale też w restauracjach aspirujących do miana „autentycznych” – kebabu raczej nie zamawia się do biura, nie zaprasza na niego na kolację, a choć bywa czasami „rodzinnym obiadem” (jak zapewnia przepytywana przez Nowaka dietetyczka, gdy dobrze przygotowany, jest daniem całkiem nieźle zbilansowanym), najsilniej kojarzy się ze śmieciowym jedzeniem, które wrzucamy w siebie po imprezie o drugiej nad ranem. Jedząc kebaby w Warszawie, Radzyminie, Sulechowie czy Ińsku, Nowak stara się dociec, co „narodowe danie Polaków” mówi o naszym stylu życia, gustach i aspiracjach.
Ale w budkach z kebabem przede wszystkim toczą się historie imigrantów, czasem zabawne i zadziwiające (jak w przypadku słynnego Króla Ali Baby z radzymińskiego Relax Kebabu, będącego prawdziwym social mediowym fenomenem), ale zazwyczaj trudne, przerażające, obnażające słabość – a może bezduszność? – państwa polskiego (jak w przypadku Afgańczyka Asifa z wspomnianej budki na Rudzie czy Abbasa z Białej Podlaskiej, który pomagał polskim bezdomnym, a sam od lat nie może się doczekać dokumentów), wreszcie – tragiczne jak w przypadku sylwestrowych wypadków w Ełku.
Bo też rasistowskie ataki na uwielbiane budki z kebabami, podobnie jak widok narodowców raczących się „baraniną na grubym” są – nie oszukujmy się – fenomenem dziwnym, z pewnej perspektywy niezrozumiałym, zadającym kłam często powtarzanym sloganom o tym, jak to jedzenie łączy ludzi, pozwala zrozumieć obce kultury, tworzyć wielokulturową wspólnotę. Co prawda wreszcie zaczynamy przyglądać się żyjącym w Polsce imigrantom, a właśnie jedzenie stanowi doskonałą soczewkę (jak w wydanej przez Fundację Ocalenie książce Tygiel. Kuchnia nowych Polaków czy filmie Smak Pho – choć ten akurat nakręciła Japonka), ale wciąż, tak jak zwolennicy Donalda Trumpa bez trudu zracjonalizują sobie swoje upodobanie do burrito, a jednocześnie Meksyk chcą oddzielić murem, tak polskim nacjonalistom nie przeszkadza „ciapaty za ladą” – póki siedzi cicho i zajmuje się ich obsługiwaniem. Kebabistan. Rzecz o polskim daniu narodowym pozwala nam spojrzeć na Polskę przez fast-foodową soczewkę. Nie jest to widok szczególnie wesoły.
Krystian Nowak, Kebabistan. Rzecz o polskim daniu narodowym, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020.
Kebab a sprawa polska wg Krytyki Politycznej. Przypomina to żart opowiadany przez naszych synów:
– Wiesiek, dlaczego nie jesz? Nie smakuje Ci?
– Nie, Krysiu. Bigos pierwsza klasa, ale większość ludzi w kinie je popkorn.
PolubieniePolubienie