Jak nakarmić dyktatora

Kiedy w styczniu tego roku Donald Trump podjął swoich gości – drużynę futbolową z Clemson University – setkami hamburgerów, frytkami i pizzą z sieciówek, dziennikarze zaczęli prześcigać się w analizach, sugerując, że stół pełen fast foodu jest idealną metaforą przedziwnej prezydentury gwiazdora reality shows. Stoi za tym przekonanie, że jedzenie może powiedzieć wiele o polityce, o psychologii, o władzy.

Reporter Witold Szabłowski, autor m.in. Zabójcy z miasta moreli i Tańczących niedźwiedzi, odwiedził cztery kontynenty, by poprzez jedzenie przyjrzeć się pięciu dwudziestowiecznym dyktatorom: Idi Aminowi z Ugandy, Saddamowi Husajnowi z Iraku, Enverowi Hodży z Albanii, Fidelowi Castro z Kuby i Pol Potowi z Kambodży. Okrutnych zbrodniarzy, których znamy z doniesień prasowych i telewizyjnych wiadomości, widzimy oczami ludzi, którzy towarzyszyli im przez lata, otaczając ich najwyższą formą opieki – ich kucharzy.

Szabłowski odwiedził cztery kontynenty, żeby odnaleźć „kucharzy historii” (dokumentalny film pod tym tytułem był zresztą dla książki inspiracją) i wysłuchać ich opowieści. Opowieści, które okazują się fascynujące, ale bynajmniej nie tak oczywiste jak interpretacja prezydentury Trumpa w fast-foodowym kluczu. Słyszeliście kiedyś przed egzaminem radę, żeby sobie wyobrazić groźnego profesora w toalecie i tym samym uświadomić, że jest takim samym człowiekiem jak my? No więc spisane przez reportera opowieści kucharzy nakazują spojrzeć na okrutnych przywódców jako na ludzi, którzy byli głodni, mieli swoje kulinarne upodobania i idiosynkrazje, którzy po prostu jedli, jako i my jemy.

Wobec jedzenia – i wobec kucharzy – zachowywali się przeróżnie; ich gusta mogą być odczytywane jako ekspresja politycznej doktryny (albo w ten sposób zostały zapamiętane: „Fidel jadł to, co przeciętny Kubańczyk” – twierdzi jego kucharz Erasmo) lub charakteru; gotowanie dla dyktatorów bywało skomplikowane logistycznie (np. chory na cukrzycę Hodża jadł tylko tysiąc dwieście kalorii dziennie), ale przede wszystkim niosło za sobą niebezpieczeństwo i ciężar potencjalnych podejrzeń – kogo najłatwiej oskarżyć o złe samopoczucie? Wszak jaki sposób jest najprostszym, by pozbyć się politycznego rywala?

Co ciekawe, kiedy bohaterowie – jak pan K., kucharz Envera Hodży – są przestraszeni tak, że nie chcą nawet pokazać twarzy, jest nam niejako łatwiej; to kiedy wspominają swoich szefów z sentymentem, czujemy dysonans poznawczy, który towarzyszy też autorowi, kiedy przed spotkaniem z wieloletnią kucharką Pol Pota Yong Moeun pisze: „Najpierw słyszę donośny, zaraźliwy śmiech. Jest tak kuszący, że mimowolnie mam ochotę się do niego przyłączyć i też się śmiać, nieważne z czego; nieważne, z sensem czy bez sensu. Muszę sobie powtarzać w myślach, do kogo przyjechałem: Pol Pot. Ludobójstwo. Pola Śmierci”. Kiedy rozmawia się o przepisie na rybę, trudno jednocześnie pamiętać o odcinaniu kończyn. Jedzenie jest przecież, wydawałoby się, nierozerwalnie w naszych głowach związane z przyjemnością, miłością, dobrymi uczuciami. Pola Śmierci. Sałatka z papai.

Ciekawa jest pozycja autora spisującego opowieści: książka zaczyna się od autobiograficznego epizodu z życia samego Szabłowskiego, który przez chwilę pracował w restauracji i zainteresował się zawodem kucharza; stąd, jak twierdzi, chęć powrotu do tematu od innej strony. Szabłowski wprowadza czytelników w każdy z rozdziałów, informując o realiach zastanych w poszczególnych krajach, przedstawiając swoich przewodników, opowiadając, w jaki sposób udało mu się dotrzeć do kucharzy, by po chwili właściwie zniknąć, rozpłynąć się w ich opowieściach. Oczywiście jest to zniknięcie pozorne – kompozycja tychże opowieści, precyzyjna zarówno pod względem formalnym jak i emocjonalnym (największe wrażenie robi chyba rozmowa ze wspomnianą Young Moeun o Pol Pocie) jest wyraźniejszym śladem obecności autora niż jego „właściwe” ujawnianie się.

Oral history jako metoda badawcza ma oczywiście swoje ograniczenia – pamięć jest zawodna i sam autor w posłowiu przyznaje, że w historiach kucharzy pojawiały się nieścisłości – jednak przyjęta tu strategia („Uznałem więc, że człowiek ma prawo do opowiadania swojej biografii tak, jak ją po latach pamięta (lub chce pamiętać)”) w przypadku książki reporterskiej wydaje się najlepszą z możliwych. Jak nakarmić dyktatora to lektura fascynująca. Chociaż nieszczególnie chce się po niej jeść.

Witold Szabłowski, Jak nakarmić dyktatora, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2019.

Dodaj komentarz