Portugalia do zjedzenia

Bartek Kieżun, znany również jako „krakowski makaroniarz”, przez dłuższy czas uchodził za specjalistę od kuchni włoskiej. Choć trudno napisać o niej coś nowego, jego Italia do zjedzenia była książką znakomicie splatającą przepisy kulinarne z opowieściami podróżniczo-historycznymi. Na tym samym pomyśle oparta jest jego druga książka, opowiadająca o znacznie bardziej tajemniczej kuchni portugalskiej.

Co bowiem o niej wiemy? Większość z nas kojarzy pewnie Portugalię głównie z porto i suszonym dorszem bacalhau, być może jeszcze z ciasteczkami pasteis de nata. Niewiele jest portugalskich knajp, a jak teraz o tym myślę, sama nie jadłam chyba nigdy typowo portugalskiego dania. No i w Portugalii nie byłam. Tym chętniej wybrałam się do niej z Kieżunem.

Formuła książki jest taka sama jak w przypadku Italii… Autor opisuje swoją podróż przez mniej lub bardziej znane miejsca i przyporządkowuje im smaki: najczęściej dania związane są z opisywanym regionem, czasem po prostu kojarzą się z danym miastem, pałacem, klasztorem. W Coimbrze jemy sałatkę z młodego bobu, w Bradze ryż zapiekany z kaczką, w nadmorskim Faro – ciasto pomarańczowe. Kuchnia portugalska okazuje się stosunkowo prosta (mamy tu sałatkę ziemniaczaną z kolendrą, krewetki w oliwie z czosnkiem, zupę cebulową czy chłopską zapiekankę z fasoli z boczkiem), czasem nawet biedna (wskazują na to przepisy na zupę chlebową czy migas – chleb mieszany z tłuszczem i wodą), ale kryje też w sobie fascynujące historie. Mnie najbardziej zafascynowała chyba ta o szparagach w tempurze i relacjach portugalsko-japońskich – od razu przypomniało mi się zresztą Milczenie Martina Scorsese – ale jest ich więcej. O listach miłosnych pewnej zakonnicy, o islamskich mistykach, o dalekich morskich podróżach i skarbie narodowym, jakim jest suszony dorsz…

Formuła książek Kieżuna jest w zasadzie idealna: czy może być coś przyjemniejszego od kulinarnego przewodnika, opowieści o historii pięknych miejsc i smacznych dań, przeplatanych bezpretensjonalnymi, „nieprzearanżowanymi” zdjęciami? Przewodnik jest może odrobinę konserwatywny: opowiada raczej o klasztorach niż klubach i raczej o klasyce niż alternatywie; o hipsterskich nowinkach wspomina raczej z niechęcią, nie zadaje sobie pytania o trendy czy o zwyczaje współczesnych Portugalczyków, lecz raczej odtwarza ich dziedzictwo. I nic w tym złego, zwłaszcza że z kart książki wyłania się obraz autora jako postaci lekko niedzisiejszej, niezainteresowanej modami, z przyjemnością za to melancholijnie kontemplującej ocean. Nic dziwnego, że tak uwiodła go kraina fado i pasteis de nata. Mnie uwiodła ta książka.

Bartek Kieżun, Portugalia do zjedzenia, Wydawnictwo Buchmann 2019.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Buchmann.

2 komentarze Dodaj własny

Dodaj komentarz